historie o zdradach małżeńskich

Katalog Audiobooków należących do kategorii: Poradniki. Przeglądaj wśród 622 tytułów. Audiobooki w formacie MP3, których posłuchasz na dowolnym komputerze, smartfonie czy odtwarzaczu MP3. Erotyczne dowcipy o kochanku w szafie. Najlepsze dowcipy o kochankach i rogaczach. Kochanek w szafie – śmieszne kawały, dowcipne żarty, dobry humor. Zdrada małżeńska na wesoło. Mąż i żona, miłość – seksualne dowcipy erotyczne o kobietach Naga żona Mąż wraca z pracy wcześniej niż zwykle i…. Lifetime kręci serial o małżeńskich zdradach. Stacja Lifetime przygotowuje serial opowiadający o "anatomii związków pozamałżeńskich". Autorką scenariusza i producentką projektu będzie Barbara Hall ( "Poślubione armii" ). Telewizja chce, by kolejne sezony opowiadały o innych parach. Córka Twórcy Królów. Philippa Gregory Wydawnictwo: Książnica Cykl: Dynastia Plantagenetów i Tudorów (tom 4) powieść historyczna. 440 str. 7 godz. 20 min. Szczegóły. Inne wydania. Kup książkę. Losy Anny Neville uwikłanej w rywalizację Lancasterów i Yorków o koronę Anglii. XV-wieczna Anglia w niespokojnych czasach Wojny Dwu Róż. Tytuł: Jak zdradzają PolacyAutor: Korganowski Dariusz, Szulc Patryk, Szulc ZuzannaWydanie: 1Rok: 2020Format: 14.5x20.5cmStron: 184ISBN: 9788381692915 nonton film a man and a woman. Najwybitniejsze polskie aktorki, wielkie damy sceny i gwiazdy ekranu zgodziły się opowiedzieć mu o życiu osobistym, marzeniach i pracy, którą Maciejewski nazywa "rodzajem posłannictwa". Anna Strąk: Dlaczego postanowił Pan napisać książkę o polskich aktorkach? Łukasz Maciejewski: Ten temat interesował mnie od wczesnej młodości. Byłem zafascynowany kinem i teatrem, więc także — a może przede wszystkim — aktorkami. Czym Pana zainteresowały? Zawdzięczamy im bardzo wiele, są nauczycielkami wrażliwości, empatii i radości dla każdego pokolenia . Kiedy trzy lata opublikowałem pierwszy tom "Aktorek" zatytułowany "Spotkania" byłem przekonany, że to przygoda na jeden raz. Jednak zmienił Pan zdanie. Powodzenie tego tomu, wdzięczność czytelników, zaufanie i sympatia bohaterek sprawiły, że zacząłem myśleć o projekcie szerzej: jako opowieść o losie artystek, aktorek, kobiet uwikłanych w polską rzeczywistość. Od Ireny Kwiatkowskiej czy Niny Andrycz, poprzez Krystynę Jandą czy Bożenę Dykiel, po Agatę Kuleszę czy Magdalenę Cielecką które będą bohaterkami trzeciego i ostatniego tomu "Aktorek", zatytułowanego "Odkrycia". W ten sposób, na wybranych, fascynujących przykładach, mam nadzieję że uda mi się dotknąć aktorskiego fenomenu przez dekady. Nie było chyba jeszcze takiego projektu w Polsce. Co Pana zafascynowało w bohaterkach "Aktorek"? Dobrze że użyła pani określenia "fascynacja" — ponieważ to zawsze była właśnie fascynacja, a w ślad za nią szły szacunek i podziw. "Portrety" to książka popularna z założenia: dla ludzi, do czytania. Nie roszczę sobie żadnych pretensji naukowych, ale jest to także "książka pisana na serio". Z odpowiedzialnością za fakty, dokładną redakcją i pełną powagą. Równocześnie nie jest to rzecz, w której znalazłyby się niedyskrecje. To mnie nie interesowało. Nie wymagałem, a nawet nie życzyłem sobie, żeby bohaterki "Aktorek" opowiadały mi o zdradach małżeńskich, kłopotach wychowawczych albo komentowały plotki na własny temat. I to się sprawdziło. Mam wrażenie, że pierwsza książka o "Aktorkach" została oceniona tak wysoko właśnie dlatego, bo była inna, pozornie "niemodna". Niemodna? Moje rozmówczynie opowiadały o dzieciństwie, dojrzałości, domu rodzinnym, ale także o trudnych doświadczeniach życiowych, pasjach pozaartystycznych. Jednak zawsze najważniejszy był zawód: trudny, wymagający, ale i wspaniały. fot. Marcin Oliva Soto Czym kierował się Pan, wybierając bohaterki swojej książki? Odpowiedź jest prosta. To wybitne artystki z ogromnym doświadczeniem zawodowym i życiowym. Artystki, które szanuję od wielu lat, a spotkanie z nimi było moim marzeniem. Udało się zgromadzić zestaw marzeń. Proszę zdradzić coś więcej! Kiedy na wieczorze promocyjnym "Aktorek. Portretów" w kinie "Atlantic" pojawiły się bohaterki obu tomów, między innymi Barbara Krafftówna, Bożena Dykiel, Magdalena Zawadzka i Marta Lipińska, każda z pań mówiła na temat naszej współpracy same dobre rzeczy. Pomyślałem, że po pierwsze — dawno nie było tak wspaniałego kobiecego, aktorskiego zestawu nazwisk w jednym miejscu i czasie. Po drugie, że jestem prawdziwym szczęściarzem. Nie tylko robię w życiu to co kocham i jest moją pasją, ale mogę też spotykać się z tak wspaniałymi indywidualnościami. "Aktorka" to tylko zawód? Myślę że coś więcej — to osobowość, talent, również rodzaj posłannictwa. Wystarczy, że przypominam sobie spotkania z Krystyną Jandą, Igą Cembrzyńską, Dorotą Segdą czy Mają Komorowską. Każda z pań jest przecież zupełnie inna, a jednak rozpoznawalna. W najmłodszym pokoleniu aktorek mamy czasami kłopoty z rozróżnieniem kto jest kim, jak się nazywa. Tymczasem wystarczy posłuchać jedno zdanie wypowiedziane przez Bożenę Dykiel albo Magdaleną Zawadzką czy Jadwigę Barańską — i od razu wiadomo o kogo chodzi. To nie tylko rozpoznawalność, ale także charyzma. Jakie cechy powinna posiadać dobra aktorka? Niedawno arcyciekawie mówiła o tym Joanna Żółkowska w rozmowie na temat "Aktorek. Portretów" na antenie Polskiego Radia. Jej zdaniem — i ja się z tym absolutnie zgadzam — aktorka musi być ekstrawertyczką. Powinna wierzyć we własne możliwości — bez pychy, bez megalomanii, ale ze świadomością swoich umiejętności, otwarta na nowości i zmianę emploi. Dodałbym jeszcze od siebie, że konieczna jest także pokora. Foto: Materiały prasowe Łukasz Maciejewski, fot. Marcin Oliva Soto Pokora? Oba tomy "Aktorek" to również książki o czekaniu, nie tylko sukcesach. O trwającej niekiedy latami posusze i o rozczarowaniu wynikającym z przedłużających się przestojów w aktywności zawodowej, ale i o tym, jak sobie z tym wszystkim radzić, jak przekuć rozczarowanie w spełnienie. Jak bohaterki reagowały na propozycję rozmowy? Myślę że było mi dużo łatwiej niż przy pierwszym tomie. W większości przypadków bohaterki kojarzyły moje nazwisko, znały "Spotkania", ale także moje wcześniejsze książki: wywiady-rzeki z Danutą Stenką — "Flirtując z życiem", Jerzym Radziwiłowiczem — "Wszystko jest lekko dziwne" czy tom rozmów "Przygoda myśli". Mieszkając na stałe w Krakowie, znam się dobrze z Anią Radwan i z Dorotką Segdą, od wielu lat przyjaźnię się z Jolą Fraszyńską, ale muszę powiedzieć, że wszystkie bohaterki, bez wyjątku, zaufały mi, otworzyły się nawet, kiedy widzieliśmy się po raz pierwszy. To niezwykłe! Czasami miałem wrażenie że znamy się od wielu lat. "Czy pan mi coś dolał do herbaty, że tak szczerze z panem rozmawiam?", śmiała się Joanna Żółkowska. Grażyna Szapołowska powiedziała mi, że udało się w tym eseju ją zrozumieć, a to jest bardzo rzadkie. Wstrząsające było dla mnie spotkanie z Igą Cembrzyńską. Wspaniała, cudowna, a dzisiaj ciężko chora aktorka i jej obezwładniająca szczerość prywatnej spowiedzi o odchodzeniu. Czując sympatię rozmówczyń, odważyłem się czasami zadawać im trudniejsze pytania, na które uzyskiwałem odpowiedzi. Na przykład? Emilia Krakowska chyba po raz pierwszy tak szczerze opowiada o tym, dlaczego po stanie wojennym zniknęła z ekranów, Bożena Dykiel genialnie wspomina dzieciństwo w powojennej Warszawie, Jolanta Fraszyńska Śląsk, Dorota Segda fascynująco przypomina sobie początki kariery, również międzynarodowej, Małgorzata Zajączkowska o pracy z Woodym Allenem i przyjaźni z Barbarą Piasecką-Johnson. Słuchając moich rozmówczyń, nierzadko byłem zaskakiwany. Historie płynęły same, jedna za drugą, wszystkie niemal nadawały się do utrwalenia, zapisu. Co zaskoczyło Pana w czasie pracy nad książka? Życzliwość i otwartość rozmówczyń. To, że potraktowały mnie poważnie, że mi zaufały. Prawdopodobnie wyczuły moje dobre intencje, wiedziały że wypytuję je bardzo szczegółowo nie dlatego, że chcę w jakiś sposób obnażyć je czy zdekonstruować, lecz ocalić ich wspomnienia, wkomponować w całość tekstu, w którym na równych prawach są przecież moje analizy ich ról, wykopiowania z dawnych recenzji i wypowiedzi moich bohaterek sprzed wielu lat. Jak to się Panu udało? To było trudne zadanie, wiązało się z całymi tygodniami spędzanymi w czytelniach, bibliotekach, z setkami przeczytanych tekstów, mnóstwem telefonów. Jednak myślę, że naprawdę było warto. Niezależnie od efektu tej pracy — a każdą ocenę przyjmuję z wielką pokorą — spotkanie z "Aktorkami" to była dla mnie wielka fascynująca przygoda. Sam jej sobie zazdroszczę. ROZMAWIAŁA: ANNA STRĄK Taśmy Michnik-Jaruzelski wyciekły przez zachłanność i amatorstwo, ale to przypomina mało znany i żenująco smutny proceder - wyprzedawania akt i dokumentów przez tych, którzy je różnymi sposobami zdobywali. Nakradli materiałów tajnych służb i zmonetyzowali je na kilka sposobów. Najpierw, przez lata, mieli haki na donosicieli, tajnych współpracowników czy kolegów-funkcjonariuszy. Na tej podstawie łatwiej było robić interesy, awansować, zbudować sieć kontaktów i nieoficjalnych zależności. Szafa z „teczkami” była też wyróżnikiem w tym gronie, świadczyła o przynależności do tych lepszych eSBeków, tych bardziej cwanych, wyżej postawionych. Oprócz więc hierarchicznej struktury klientelistycznej, dawała też powiązania poziome - między nimi samymi. „Szafa” dawała też wiedzę tajemną - nie tylko o nazwiskach i przekrętach, o słabościach, zdradach małżeńskich i defraudacjach, ale też o prawdziwym mechanizmie działania polityki. My oglądaliśmy kampanie wyborcze czy dymisję ministra, a oni widzieli kto jakie aktywa uruchamiał, po którą „teczkę” schodził do piwnicy. Kto to kupuje? Na koniec zyskują na tych materiałach poprzez zwykłą ordynarną sprzedaż. Jak powiedział Maciej Świrski, prezes Reduty Dobrego Imienia, skupują to czasem organizacje i instytucje zagraniczne, które uzupełniają swoje archiwa i mogą takie dokumenty wykorzystać na inne sposoby. Tego procederu zabrania polskie prawo, dlatego pokaźne paczki na lotnisku Okęcie w sierpniu 2020 roku wzbudziły podejrzenia służb - tak zatrzymano materiały zmarłej niedawno Teresy Torańskiej. Ona sama wiele z tych materiałów sporządziła sama, ale też wiemy, że miała dostęp do potężnych sekretów PRL i III RP, którymi nie dzieliła się z czytelnikami i widzami swoich wywiadów. Ona przecież przez dwa miesiące prowadziła dyskretne rozmowy z Jakubem Bermanem czy Edwardem Ochabem, najlepiej poinformowanymi stalinowcami wprowadzającymi totalitarny ustrój po II wojnie światowej! CZYTAJ WIĘCEJ: Jak Torańska kryła przeszłość i przyszłość Adama Michnika Zatruta Polska I oto ludzie, którzy zarządzali PRL, handlują bezcennymi źródłami historycznymi, niczym podstarzali wyłudzacze pamiątek na postsowieckich terenach. Jak na targowiskach Kijowa, Moskwy czy Kiszyniowa można pokupować liczne ordery Lenina czy Czerwonego Sztandaru, jak nieogolone cwaniaki oddają te blaszki za kilkadziesiąt rubli czy lei, tak emeryci ze Służby Bezpieczeństwa czy PZPR decydują się w sekrecie przekazać dokumenty wysłannikom z Zachodu. Polska traci w ten sposób informacje o sowieckiej agenturze, grabieży dóbr narodowych, instalowaniu wśród elit zdegenerowanych i zadaniowanych intelektualistów, intoksykowaniu nauki, wydawnictw, kultury czy uniwersytetów (na Uniwersytecie Jagiellońskim do późnych lat PRL wykładała historyczka, która chwaliła się, że jako dziewczynka siedziała na kolanach Stalina). Siedzimy sobie w naszym kraju nad Wisłą, odkrywamy dzięki badaczom poszczególne uwikłania - Lecha Wałęsy, Wojciecha Jaruzelskiego czy Tadeusza Mazowieckiego, a fakty o Michniku, Kuroniu czy Czarzastym leżą gdzieś w zakurzonych kartonach na strychach uwłaszczonej nomenklatury. Wyjątkiem były nieroztropna żona generała Kiszczaka, która myślała, że na tej samej zasadzie 50 kilogramów akt po jej mężu weźmie IPN oraz czujne służby na Okęciu, które uniemożliwiły wywózkę archiwum Torańskiej. Wania i Sierioża Ale to wciąż mało, to wciąż wierzchołek góry lodowej, to wciąż społeczna degeneracja, gdzie polityczni spadkobiercy przywiezionych na sowieckich czołgach Iwanów i Siergiejów, rozmontowują kolejny segment życia publicznego - wiedzę i tożsamość. Ludzi sowieckich, raz przywiezionych na tankach, nie odesłaliśmy nigdy. CZYTAJ O TYM W TYGODNIKU SIECI: TYGODNIK SIECI - Tajemnice Michnika i Jaruzelskiego. O czym nam mówią ujawnione taśmy? OGLĄDAJ TAKŻE: KTO SPRZEDAJE eSBeckie TECZKI? Publikacja dostępna na stronie: Data utworzenia: 4 lipca 2012, 16:27. Ewa Kasprzyk coraz rzadziej widywana jest w towarzystwie męża Jerzego Bernatowicza. Jej znajomi twierdzą, że coś jest na rzeczy, bo od dłuższego czasu "nic nie mówi o Jurku". Warto przy okazji przypomnieć, że w jednym z wywiadów, w których opowiadała o małżeńskich zdradach, wyznała, że "nie jest święta" ewa kasprzyk Foto: Andrzej Marchwiński / Aktorka na salonach pojawia się często razem z dużo młodszym mężczyzną. Kasprzyk szła z nim pod rękę na imprezę otwarcia Chic Body&Hair Spa. Pani Ewa w jednym z ostatnich wywiadów powiedziała, że jest zakochana. Niestety, nie sprecyzowała w kim. - „Wyobrażacie sobie, że mam młodszego o 25 lat kochanka? Przecież wszyscy by mnie zjedli!” - mówiła. W małżeństwie Kasprzyk nie dzieje się najlepiej. - „Ewa już od kilku miesięcy nic nie mówi o Jurku, a do tej pory często opowiadała, co u niego” - zdradza informator magazynu "Rewia". Zobacz także Aktorka otwarcie mówi, że "„nie jest święta”", a swojemu mężowi wybaczyła zdradę. Czy teraz ma być na odwrót? /10 Andrzej Marchwiński / Ewa Kasprzyk z tajemniczym znajomym /10 Michał Pieściuk / Ewa Kasprzyk na otwarciu Chic Body&Hair Spa /10 Andrzej Marchwiński / Ewa Kasprzyk z tajemniczym znajomym /10 Kapif Ewa Kasprzyk z córką /10 Michał Pieściuk / Ewa Kasprzyk /10 Teodor Klepczynski / Ewa Kasprzyk /10 Michał Pieściuk / Ewa Kasprzyk /10 Michał Pieściuk / Ewa Kasprzyk /10 Michał Pieściuk / Ewa Kasprzyk /10 Michał Pieściuk / Ewa Kasprzyk Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem: Po publikacji reportażu o Czarnym Kocie, dostaliśmy masę wiadomości od dawnych gości hotelu piszących o mazi strzelającej z dyszy do jacuzzi, małżeńskich zdradach odbywających się na jego łożach, a także osobistych sentymentach związanych z tym miejscem. Wybraliśmy najlepsze z nich. Pomysł na zrobienie fotoreportażu w hotelu Czarny Kot chodził mi po głowie od dłuższego czasu, ale nie spodziewałem się, że materiał odbije się aż tak szerokim echem w sieci. Tymczasem okazało się, że najsłynniejsza samowola budowlana w Warszawie, która przez ponad 20 lat pięła się w górę, zyskując kolejne dziwne narośle, wzbudza emocje w całej Polsce. Artykuł udostępniono na Facebooku kilkaset razy, zaistniał też na popularnych profilach i grupach tematycznych, więc po jego publikacji zalała nas fala wiadomości i komentarzy. Wśród ich autorów tradycyjnie znaleźli się zarówno krytycy stołecznego Gargamela ("Polski Gaudi na Balsamie Pomorskim"), jak i fani jego wieżyczek, daszków, tarasików, okienek, wykuszy i fantazyjnych wnętrz ("Jak to najbrzydszy? Jeden z najfajniejszych, a nie skserowany od 15 innych!"). Pojawiły się też nostalgiczne wspomnienia ("Po odebraniu świadectwa maturalnego poszedłem tam na bilard i piwo. Do dziś dokument jest ubrudzony niebieską kredą") i szczere wyznania („Kiedyś kochanka mojego eks-męża zdradzała go z innymi panami w tym obiekcie i chwaliła się tym faktem publicznie, a jemu to nie przeszkadzało”). Mnie szczególnie zainteresowały jednak wspomnienia czytelników, którzy sami zatrzymali się w hotelu, więc postanowiłem wybrać dla was najciekawsze z nich. Jeżeli po ich lekturze będziecie chcieli spędzić noc w Czarnym Kocie, to nie ma problemu - przybytek wciąż działa w najlepsze, mimo decyzji o rozbiórce. Hotel Czarny Kot, fot. Piotr "Kaczy" Kaczor Foto: Materiały prasowe Olga Kołakowska: Noc w Czarnym Kocie była zwieńczeniem całodniowego programu "randki idealnej". Wcześniej byliśmy na koncercie Lightning Bolt w Pogłosie, więc do pokoju przyszliśmy przepoceni, śmierdzący szlugami i bóg wie czym jeszcze. Postanowiliśmy od razu wskoczyć do jacuzzi. Wanna powoli napełniała się wodą, a my usiłowaliśmy się połapać w gąszczu przycisków i pokręteł na baterii. W pewnym momencie myśleliśmy już, że dysze nie działają, ale nagle P. coś wcisnął i okazało się, że były po prostu przytkane. Z każdej z nich trysnęła na nas czarna maź o zapachu dawno nieczyszczonego odpływu prysznica (tylko 100 razy intensywniejszym). Wyskoczyliśmy z krzykiem z wanny, jakoś się obmyliśmy przy umywalce i poszliśmy na recepcję. Przysłano do nas pana konserwatora, który mimo naszych zapewnień, że syf pochodzi z dysz, zabrał się za rozkręcanie słuchawki prysznicowej. Po piątym lub szóstym napomknięciu o dyszach, zgodził się w końcu je sprawdzić i wannę zalała kolejna fala świństwa. Pan uznał, że problem go przerasta, więc wyszedł i wrócił z panią w garsonce. Ta spojrzała na czarną wannę, potem na nas w taki sposób, że nie miałam wątpliwości, kto jej zdaniem jest źródłem brudu. Odpaliła jacuzzi, a my przez moment baliśmy się, że cały brud już wypłynął i nasza wiarygodność zostanie podważona. Na szczęście dysze znów stanęły na wysokości zadania i niebawem zaczęły wypluwać świństwo. Pani patrzyła w zamyśleniu na wannę, a dysze pracowały w najlepsze i niebawem w całym apartamencie śmierdziało tak, że nie dało się wytrzymać. Po jakiejś minucie kontemplacji pani wyłączyła w końcu jacuzzi i podsumowała eksperyment krótkim "Dziwne…", po czym wyszła. Ostatecznie dostaliśmy nowy pokój - jacuzzi co prawda było w nim czyste, ale kaloryfer rozkręcony na full. Usiłując otworzyć okno, odkryliśmy, że mamy widok na balkon pokryty odchodami gołębi oraz zaplecze kuchni. Łazienka w hotelu Czarny Kot, fot. Michał Bachowski Foto: Materiały prasowe Piotr Friedberg: Nocowałem tam raz z powodu żartu wspólnika, który polecił ten hotel jako "jedyny w swoim rodzaju", kiedy w ostatniej chwili okazało się, że muszę zostać w Warszawie. Wylądowaliśmy w Czarnym Kocie we trzech i od razu zrozumieliśmy, że Michał zrobił nam numer. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś tak dziwacznego. Pamiętam, że wszędzie były kolumny, fontanny i kiczowate malowidła w złotych ramach. Mieliśmy trzy pokoje obok siebie, ale każdy znajdował się na innym poziomie. W pierwszym za drzwiami były schody w górę prowadzące do jakiejś baszty, w drugim po otwarciu drzwi trzeba było zejść w dół. Tylko ostatni był pod tym względem "normalny". Pokoj w hotelu Czarny Kot, fot. Michał Janica Foto: Materiały prasowe Michał Janica: Mój tata raz na jakiś czas przyjeżdża służbowo do Warszawy. Zawsze stara się zatrzymywać w innym miejscu, bo wspólne zwiedzanie pokoi hotelowych to nasza mała tradycja. Kiedy wylądował w Czarnym Kocie, już z daleka widziałem błysk w jego oku i dziecięcą radość wymalowaną na twarzy. Gdy tylko podszedłem bliżej, przywitała mnie fosa i drzwi z majestatycznymi czarnymi panterami. To był mniej więcej ten moment, w którym "zawirował mój świat", cytując Just 5. Różnorodność i konsekwencja z jaką zrealizowano ten park rozrywki była przytłaczająca i na swój sposób godna podziwu. To miejsce jest na wskroś najbardziej autentyczną kopią wszystkiego, co mogło być uważane w latach 90. za luksusowe, przytulne, gościnne, nowoczesne i artystyczne jednocześnie. "Dynastia" spotyka "Modę na Sukces" i jadą razem na randkę do przydrożnego małego domu weselnego. Robione na zamówienie meble pokojowe przypominały scenografię z nieistniejącego filmu "Barbie odwiedza King Size", a w łazience z powodzeniem mógłby robić interesy sam Siara. Chodziłem po obiekcie, zastanawiając się dlaczego to miejsce nie jest jedną z atrakcji Warszawy. Ta magiczna mutacja lat 90. powinna przecież być pełna hipsterów. Dopiero później dowiedziałem się, że od lat trwają próby wymazania z mapy miasta tego zagięcia czasoprzestrzeni. Póki więc stoi, razem z tatą polecamy go odwiedzić każdemu. Fontanna w hotelu Czarny Kot, fot. Michał Bachowski Foto: Materiały prasowe Mika Minkowska: Moja historia z Czarnym Kotem miała miejsce jakieś 10 lat temu, gdy mój ówczesny narzeczony przyleciał do Warszawy, aby mnie odwiedzić. Zdradziłam mu, że zawsze marzyłam, aby wynająć pokój w hotelu przy Okopowej. Wiem, to dziwne, ale od dziecka to miejsce mnie fascynowało i przerażało jednocześnie, co tworzyło przyciągającą mieszankę. Zamieszkaliśmy tam na tydzień. Codziennie zmienialiśmy pokoje, ponieważ występowały w nich liczne problemy. Raz nie działała wanna, innym razem zarwało się łóżko lub nie można było zamknąć drzwi. W pewnym momencie wymyślaliśmy problemy tylko po to, aby pozwiedzać kolejne kwatery. Mówiliśmy np., że we wnętrzu unosi się nieładny zapach i byliśmy przenoszeni do większego lokum. Raz trafiliśmy na miejsce z widokiem na murowaną ścianę, więc zareklamowaliśmy także to. Tym sposobem zwiedziliśmy wiele pokoi i musicie uwierzyć, że każdy z nich był wyjątkowy i inny od poprzedniego. To było niepowtarzalne, transcendentalne przeżycie, bez narkotyków. Wielkie wanny z jacuzzi, barokowy wystrój, dziwne rzeźby lub próby dodania odrobiny nowoczesności do wnętrz znajdujących się w nowszej części budynku, np. poprzez urządzenie ich w całości na biało i podświetlenie łóżek czy podwieszenie sufitów z ledami. Oprócz nas nie mieszkał tam prawie nikt, choć był środek lata. Po budynku kręciło się sporo podejrzanych typków, a na recepcji rzadko siedział ktokolwiek. Pamiętam, że ceny jak na tamte czasy były dość wysokie, ale hotel na pewno nie utrzymywał się z przyjezdnych gości. Była tam też restauracja, z której usług zdarzyło nam się skorzystać kilka razy. Obsługa była bardzo nieprofesjonalna, a jedzenie mizerne. Pamiętam, że pojedynczych klientów mieli totalnie gdzieś. Musieli być nastawieni na obsługę dużych imprez, które odbywały się w budynku co kilka dni. Na samej górze hotelu, w wieżyczce, córka właścicielki prowadziła butik z elegancką odzieżą luksusowych marek. Była bardzo miła, a pytana o dziwnie niskie ceny twierdziła, że to końcówki kolekcji sprowadzane z zagranicy specjalnie dla niej. Miała niebotycznie długie tipsy, głośno żuła gumę i miała wielką czarną czuprynę. Nie wiem jak, ale udało się jej idealnie wpisać stylem w otoczenie. foyer w hotelu Czarny Kot, fot. Piotr "Kaczy" Kaczor Foto: Materiały prasowe Krzysztof A Klementowski: Przed kilku laty nocowały tam przez kilka dni dwie moje koleżanki. Miały akurat jakąś taką fazę na ciuchy z obcisłej czarnej skóry. Kiedy skończyły swój pobyt w Warszawie i chciały wylogować się z hotelu, otrzymały nieoczekiwanie wysoki rachunek. Zdziwione zapytały o co chodzi, a pracownik hotelu odpowiedział: "No co dziewczynki, przyjechałyście zarobić, to teraz trzeba za to zapłacić". Jako że koleżanki - lekarki - były w Warszawie na kursie do specjalizacji, sprawa otarła się o policję. Sala balowa w hotelu Czarny Kot, fot. Piotr "Kaczy" Kaczor Foto: Materiały prasowe Angelika Weronika: Praktycznie wychowałam się w tym hotelu. Jeździłam tam z tatą do mojej cioci Katarzyny Studzińskiej, właścicielki Czarnego Kota. Tato pracował tam jako ochroniarz na dyskotekach i różnych imprezach. Później razem z wujkami pomagał też przy rozbudowie budynku. Z perspektywy dziecka ten hotel wyglądał jak zamek. Uwielbiałam spędzać tam czas. Do dziś pamiętam piękną salę balową i niesamowity wystrój całości. Uważam zresztą, że te wnętrza wciąż mają swój urok. Moje smaki z dzieciństwa? Pyszne obiady gotowane przez "ciocie" kucharki w Czarnym Kocie, a nie przez babcię. Do tego jeszcze suczka Diana rasy bernardyn - mój towarzysz do zwiedzania "mrocznych kątów" budynku. Ja i moja rodzina jesteśmy tam zawsze mile widziani. Kiedy przejeżdżam obok, zawsze wracają miłe wspomnienia. Zwłaszcza teraz, kiedy tato odszedł i tylko to mi po nim pozostało. Zobacz też: Zadłużone hotele. Rekordzista ma blisko 200 mln zł długu Jeszcze niedawno media donosiły o zdradach małżeńskich prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego i jego małżonki Carli. Sprawą zajęła się paryska prokuratura, która wszczęła śledztwo w sprawie rozpowszechniania tych plotek. Według doradców szefa państwa, pogłoski owe są wynikiem politycznego spisku. Pierwsze podejrzenia padły na byłą minister sprawiedliwości Rachidę Dati. Plotki mówiące o rzekomych pozamałżeńskich relacjach pierwszej pary Francji pojawiły się blisko miesiąc temu na blogu prowadzonym na serwerze francuskiej gazety "Journal du dimanche" ("JDD"). Te doniesienia, choć pominięte przez poważną prasę francuską, zrobiły furorę w mediach zagranicznych, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii. Jako osobę mającą rozpuszczać te pogłoski media wskazywały byłą francuską minister sprawiedliwości Rachidę Dati, która temu stanowczo poinformowały we wtorek francuskie media, policja - na wniosek właściciela samego "JDD", wydawnictwa Hachette Filipacchi - wszczęła wstępne śledztwo przeciw autorowi wspomnianego bloga. Hachette Filipacchi jest filią grupy Lagardere, którą kieruje Arnaud Lagardere, uchodzący za bliskiego znajomego prezydenta Sarkozy' przedstawicieli prokuratury właściciel "JDD" tłumaczy pozew tym, że publikacja plotek o życiu prywatnym pary prezydenckiej "zaszkodziła wizerunkowi firmy i jej wiarygodności". Jak dodaje agencja AFP, po publikacjach na blogu dyrekcja "Journal du dimanche" ogłosiła dymisję dwóch pracowników zamieszanych w aferę: szefa swojej strony internetowej oraz autora sławetnego ostatnich dniach doradcy prezydenta Sarkozy'ego sugerowali publicznie, że pojawienie się plotek o problemach małżeńskich pierwszej pary Francji wynika z politycznego spisku, wymierzonego w przez agencję Reutera wypowiadający się anonimowo dziennikarze "Journal du dimanche" uznają natomiast wszczęcie śledztwa w tej sprawie za rezultat nacisków z Pałacu winna była minister?Według tygodnika satyrycznego "Le Canard enchaine", powołującego się na źródła policyjne, główną rolę w rozpowszechnianiu wspomnianych plotek miała odegrać była minister sprawiedliwości, a obecnie eurodeputowana Rachida Dati. "Le Canard enchaine" twierdzi, że właśnie z tego powodu prezydent Sarkozy polecił odebrać ostatnio Dati jej służbowy samochód oraz eskortę zdementowała jako całkowicie fałszywe informacje o jej roli w kwestii plotek o małżeństwie Sarkozych. Zagroziła też pozwaniem do sądu pod zarzutem zniesławienia każdego, kto będzie ją o to im

historie o zdradach małżeńskich